Po raz kolejny chciałbym szczerze podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do wygrania i zrealizowania mojego projektu Dookoła Europy z Idee Kaffee, głosującym na mnie, wspierającym mnie, wytrzymującym moje zmiany koncepcji, pomagającym w przygotowaniach i w trakcie wyjazdu, wszystkim, którzy mnie gościli na trasie lub po prostu się uśmiechali, firmie Idee Kaffee za zorganizowanie tak ciekawego konkursu, studiu zdrowia i urody Marrakesh za profesjonalną depilację i innym, o których zdarzyło mi się pominąć...
Właśnie dobiegła końca druga edycja Idee Kaffee Challenge. Decyzją internautów, jak i jury wygrał Bartosz Mazerski, który postanowił pobiec w maratonie na Antaktydzie. Gratulacje! :)
Planowany start: marzec 2014... szczegóły na stronie konkursu
Niedziela, 30 września 2007, temperatura: dystans: 170.90 (85.00) km, czas jazdy: 08:01
Kaszuby północne... Rowerowy dzień rozpocząłem późno, bo z domu wyszedłem o 9:48. Miałem dojechać do Sopotu Kamienny Potok na 10, aby wziąć udział w rajdzie, w grupie pościgowej. Gonić mieliśmy grupę, która wystartowała godzinę wcześniej. Na umówionym miejscu nikogo nie było, więc depnąłem... W piaskach za Sopotem minąłem Świra i Agę. Przy wjeździe do lasu w okolicach Karwin spotkałem resztę grupy pościgowej, która czekała na parę, którą minąłem kilka minut wcześniej. Ruszamy ostro i tak też przez jakiś czas jedziemy, jednak powoli przechodzimy w tryb tempa lajtowego ze względu na łapiące Agę skurcze, oraz problemy kondycyjne Michała, który do późna zakrapiał sie wódeczką... w efekcie na miejsce docelowe docieramy 40 minut za uciekającymi... mogłoby być lepiej, gdyby nie dość długi postój przy sklepie w Bieszkowicach oraz gdyby uciekający tak jak my jechali cały czas szlakiem czerwonym. bez żadnych skrótów :>
Z miejsca spotkania zrywam się wcześniej, aby jak najszybciej dojechać do Krokowej, gdzie dołączyłem do innego rajdu. W sporym gronie, spokojnym tempem, a pod koniec już w ciemnościach (w Krokowej troszkę posiedzieliśmy) udaliśmy sie zielonym szlakiem do Wejherowa, skąd jako jedyny udałem się na kołach do domu... reszta wybrała SKM, gdyż był to ostatni dzień darmowego przewozu rowerów... może i ja bym sie skusił, ale miałem tylko 2 grosze przy sobie. W domu byłem o 21:15.
Fotek brak, chociaż aparat miałem... ale bez karty pamięci... a takie fajne widoczki były, ech... ostatecznie może wrzucę coś z fotek znajomych.
Tym razem wyjechałem później, bo około 19, więc na miejscu było już prawie ciemno, a po 2 pętlach na Reja było już całkiem ciemno, a przynajmniej na odcinkach, gdy po obu stronach są drzewa. Baterie w lampce padły, a czołówka bardziej mnie oślepiała, niż pomagała omijać drzewa... a to wszystko przez mgłę... Rozwiązanie było proste, czołówkę oplotłem na kierownicy i już można było śmigać, aż sie mordka uśmiechnęła... wreszcie. Noc ciepła, trasa... taka sobie, otocznie... hmm, lekko nieprzyjazne i możliwe, że dlatego byłem już prawdopodobnie ostatnim amatorem jazdy w kółko :P
Na 3 okrążeniu, na najtwardszym fragmencie podjazdu coś w krzakach mocno się poruszyło, ale nie miałem czym zaświecić.. pozostało mi tylko zawrócić lub jechać dalej, a jako że niedźwiedzie tu nie grasują, nawet się nie przejąłem, aczkolwiek zastanowiło mnie to. Aha,odnośnie tego podjazdu, ktoś ostatnio sie mnie pytał o niego, więc odpowiadam, że jechałem tam 18-21 km/h, więc gdyby nie problemy z widocznością, to średnią miałbym prawdopodobnie wyższą niż w poniedziałek.
Na 5 okrążeniu (foty lepiej by wyszły, gdybym uczynił to na pierwszym), zdecydowałem się zrobić kilka fotek w ramach urozmaicenia. Przy okazji zadzwoniłem do znajomych, którzy właśnie łazili (pieszo!) gdzieś po lesie. Szli z Sopotu Kamienny Potok do Gdańska Oliwy... i tam te właśnie się udałem, a że jeszcze ich nie było, to pojechałem sobie nabić kilka "bezpłciowych kilometrów" ścieżką rowerową wzdłuż ul. Spacerowej.... i z powrotem. Grupę piechurów minąłem jakieś 100 metrów przed Delfinem :)
Generalnie miałem w planach troszkę więcej pokrążyć na Reja, ale cóż, innym razem :)
Gdańsk - Starogard Gdański - Gdańsk Po drodze Tczew, gdzie dołącza do mnie Kasia,a w zasadzie ja do niej, na krótką przejażdżkę. Cały wypad stał pod znakiem awarii... mojego roweru.
Gdańsk Orunia, godz. 7:05: ... chwilę później z mocowania wypada licznik i... 20 minut w plecy :|
Tczew, godz. 8:48: ... 18 km wcześniej TIR spycha mnie na jakąś blachę... po zmianie dętki i napompowaniu tyle, ile sie dało moją pseudo pompką, na flaku dojeżdżam kilka km do szopy z kompresorem w środku i szyldem "wulkanizacja"... aby dętka nie wychodziło z opony i nie tworzyła guza, niezbędne było podłożenie łatki miedzy dętkę i oponę... niestety nie wytrzymało to nawet do Starogardu... tym razem jedną dętkę załataliśmy, a z drugiej wyrwałem wentyl i w całości włożyłem między oponę i dętkę...
Starogard Gdański, godz. 13:09: ... łatka nie wytrzymała i się odkleiła... co prawda zajechaliśmy pod sklep rowerowy,ale ich pomoc okazała się niepotrzebna... do wygładzenia dętki posłużył krawężnik... na takiej prowizorce dojechaliśmy do Tczewa, gdzie Kasia uparła sie, abym założył jedną z jej opon, bo nie wiadomo, jak długo ta prowizorka wytrzyma...
Grabiny Zameczek, godz. 16:45: ... nasmarowałem sobie łańcuch, po czym chwile poczekałem, aż zielona ciecz dostanie sie do zakamarków łańcucha... przy okazji widać nieco 12-letnią oponę... i tu szok, jechało mi sie strasznie, z lekkim wiaterkiem, po płaskim... męczyłem sie aby utrzymać średnią 30 km/h, bywały zrywy,ale to i tak dużo za wolno.. o co chodzi, do jasnej cholery? Boże, ale zamulam... w Gdańsku (45 km dalej) okazało się, że opona wyskoczyła z obręczy (możliwe, że niedokładnie ją włożyłem) i hamowała... hm, chyba nie zmienię je na razie, aby sie przekonać, jaki miała wpływ na jazdę...
Trening na Reja. Tak dokładniej to 12 okrążeń + dojazd i powrót. Początkowo zakładałem zrobienie 10 krążeń w jedną stronę i 10 w drugą. Po 4 okrążeniach stwierdziłem, że zmieniać kierunek będę co 5 okrążeń, ale na 5 okrążeniu nie mogłem się zdecydować jak i którym miejscy się zawrócić, więc zdecydowałem walnąć wszystkie okrążenia w jednym kierunku, a następnym razem zrobię to samo w drugim. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie uciekające powietrze z tylne koła... Skutki zacząłem odczuwać już na 6 okrążeniu, gdy na zjeździe, na którym wcześniej wyciskałem 60-tkę, z każdym okrążeniem prędkość maksymalna spadała i na 10 było to już około 50 km/h, aczkolwiek już przy 40 zaczynałem tracić kontrolę nad tyłem roweru. Na podjazdach nie było aż tak źle, aczkolwiek od 1 okrążenia miałem wrażenie, że strasznie zamulam. Dalej tak jechać nie mogłem i postanowiłem przerwać... przynajmniej nie zakręciło mi sie w głowie. Na stacji paliwowej dopompowałem nieco powietrza i jakoś doturlałem się do domu. Po drodze zaliczyłem jakiegoś oszołoma na ścieżce wzdłuż Grunwaldzkiej. Jechał szosówką i myślał, że może jechać raz lewą, raz prawa stroną, bo dysponuje teoretycznie najszybszym dwukołowcem. Zepchnął mnie z drogi gdy starałem sie go ominąć, więc go ochrzaniłem :P
PS. Oczywiście chodzi o ul. Reja w Sopocie, na której dzień wcześniej obył sie wyścig kolarski :)
PS nr 2 Nic złego się nie stało, w końcu i tak zapomniałem wziąć z domu czegokolwiek do jedzenia i gdy tylko dotarło to do mojej świadomości, zacząłem więcej pić... a i o ty wypada napisać, że nie dysponowałem ani bidonem, ani bukłakiem, a jedynie litrem napoju w półtoralitrowej zakręcanej butelce, w plecaku... Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć, jakie to było niewygodne uzupełniać płyny w trakcie jazdy? Zatrzymałem się tylko raz, aby zrobić zdjęcie.
PS nr 3 Owa pętla ma 5 km długości. Około 2 km podjazdu, 2 km wypłaszczenia i 1 km zjazdu. Oczywiście w druga stronę będzie to wyglądało nieco inaczej... no a może jest ktoś jeżdżący z GPS i jest w stanie podać dokładniej te proporcje? :)
PS nr 4 W trakcie owego "treningu" mijałem się z 3 szosowcami, z 5 osobami na góralach z czego jedna była płci pięknej, z około 12 przypadkowymi lub turystycznie jeżdżącymi osobami i 3 "tubylcami". Poza tym nakryłem 5 wiewiórek, a może 4, bo jedna z ostatnich nie ciekała, więc może poznaliśmy sie już wcześniej i wiedziała, że ja niegroźny chłopczyk jestem :) ... pieszych 5,w tym 2 uprawiających nordic walking, 2 cywilów i jedna zaawansowana biegaczka... nie wiem tylko do czego sklasyfikować patrol policyjny, hm... ale poza radiowozem naliczyłem 4 samochody, w tym jeden niemiłosiernie mnie spowalniający.
PS nr 5 Czym to sie człowiek nie zajmuje, czego nie zapamięta, byle się nie nudzić ;)
Po godzinie snu (po weselu, którego wróciłem o 7) udałem się na rajd GER'u. Miałem też opcję bez spania i wtedy mógłbym na miejsce spotkania (SKM Gdynia Stocznia) jechać znacznie wolniej, ale wtedy groziłoby mi zaśnięcie w trakcie jazdy, o zgrozo. Ech, a mogłem sobie pospać ze 20 minut dłużej, bo start rajdu mocno się opóźnił, tak wszyscy byli podnieceni nowiuteńkim fullem Michała, a do tego jeszcze pękająca opona oraz dętka Obcego... ale pojechaliśmy, najpierw w kierunku torpedowni. Następnie wzdłuż można oraz klifem do Rewy.
Z Rewy, przez Mosty następnie przez Rezerwat Baka do Osłonina i Rzucewa, gdzie jak zwykle miał miejsce krótki postój na fotkę...
Dalej udaliśmy się klifem puckim do Pucka,a z Pucka już asfaltem do Wejherowa, przez Darzlubie. Ostatnie 2 km to bardzo sympatyczny zjazd, jednak bez kręcenia młynka 60 km/hm bym nie przekroczył i zatrzymałbym się na 53 km/h, tak jak inni którzy skupili sie na aerodynamicznej sylwetce :P
W Wejherowie cała grupa poza mną udała się w stronę SKM, a ja tymczasem postanowiłem przez las wrócić na kołach. Daleko nie odjechałem, gdy zobaczyłem odjeżdżającą kolejkę, na którą ekipa na pewno nie zdążyła,a zatem jak sie domyśliłem, kilka osób pojechało na kołach, jednak nie miałem zamiaru zawracać, zwłaszcza, że mi się spieszyło. W domu byłem kilka minut po 18.
Test reanimowanej lewej korby... chyba pozytywny, ale więcej będę mógł powiedzieć dopiero po dłuższej, poniedziałkowej przejażdżce.
Rano wystartowałem kilka minut po 8 w kierunku Gdyni... nie ujechałem jednak kilometra i spotkałem Mieczysława B. Troszkę się z nim cofnąłem i spokojnie pojeździliśmy po parku aby pogadać o tymi o tamtym ;)
W końcu ruszyłem już sam w kierunku Gdyni, ale do centrum już nie dojeżdżałem. W Sopocie na molo było 17 stopni, ach, słoneczko :) Zawróciłem do Gdańska i jakoś udało się bez zatrzymywania dojechać do centrum :) Kilka fotek Gdańska i... dojeżdżając do Zielonej Bramy przypomniało mi się o setnym rajdzie GRT. Co prawda nie miałem czasu, aby z nimi pojechać, ale chwilę im potowarzyszyłem. Gdyby nie opóźnienia i/lub niskie tempo, to może dojechałbym z nimi do Westerplatte, ale cóż... w pewnym momencie po prostu przyspieszyłem do 53km/h i tyle mnie widzieli.
Wracając do domu postanowiłem pomóc przedostać się przez Gdańsk pewnemu sakwiarzowi, który zmordowany jechał z Piasków od 7 rano, dojechałem z nim do centru i nakierowałem na ścieżkę rowerową, którą już dalej powinien trafić do Sopotu... wracając spotkałem jeszcze kumpla z podstawówki i Maćka (slonika) z żoną, jadących do Gdańska na jakieś święto latawców.
... tralala,a ja tymczasem spadam na ślub kolegi. :)
Spokojna przejażdżka szosą do Tczewa, a następnie wraz z Kasią drogami nie do końca nam znanymi (znowu przydał się mapnik), przez Sobowidz do Pruszcza Gdańskiego i do Gdańska.
Czysta perfekcja :) Inaczej nazwać się tego nie da. Na umówiony rajd z Czarnej Wody o 9:15 wyjechałem z domu o 5:50. Po drodze zatrzymałem się raz na światłach w Gdańsku,raz na światłach w Tczewie, oraz w Starogardzie Gdańskim, aby zdjąć nogawki.Także w Starogardzie zostawiłem za sobą grupę kolarską Discovery Chanel oraz Liquigas. Na chwilę nawet udało mi sie wbić między autobus tych ostatnich a ich samochody techniczne... i chwilę pociągnąłem za nimi przez miasto na czerwonych światłach. W każdym razie zwróciłem na siebie ich uwagę...ale bez skutku, nie podzielili się nadmiarem rowerów :P Miękkie faje pojechały autobusem do Chojnic :P Po drodze wyprzedziła mnie jeszcze grupa Lampre. Chyba wszystkie te grupy jakoś mnie pod motywowały, także jechało mi się dobrze... i do Czarnej Wody wjechałem jednocześnie z pociągiem, którym przyjechała Kasia. Na zegarze dworcowym wybijała właśnie 9:14.
Z Czarnej Wody ruszyliśmy Szlakiem Kamiennych Kręgów (zielony). Szlak ten miał kiedyś interesujący odcinek wzdłuż rzeki Wda... i tak też było na mapie, ale oznakowania na drzewach tego nie potwierdzały... ale i tak pojechaliśmy zgodnie z mapą. Tu mały off-road, aczkolwiek kiedyś tam droga może była :) Następnie Wda zakręcała, no i nami tez troszkę zakręciło, a braki perspektyw w poruszaniu się wzdłuż rzeki skłoniły do przedostania się na drugi brzeg wąziutkim mostkiem (tu Kasia o mało co nie wpadła do wody, ale ostatecznie do wody wpadło tylko kilka wafelków) do gospodarstwa. Gospodarz poinformował nas,w którym miejscu mniej więcej jesteśmy... i ruszyliśmy dalej.
W Klonowicach odzyskaliśmy szlak i dalej już nie było większych problemów. W Odrach zajechaliśmy do rezerwatu kamienne kręgi (nie było jeszcze kasjera, więc wstęp za darmo). Gdy wyjeżdżaliśmy, to okienko kasowe było już otwarte, więc szybko się ulotniliśmy, aby się nie przyczepił... No i znowu szlakiem... jeziora, łąki, lasy... i przejścia przez tory, chyba 3, w tym tylko jedno do przejechania.
Kawałek przed Gołuniem skręciliśmy na szlak niebieski, którym dojechaliśmy do Olpucha,tutaj mały popas i dalej w drogę. Slalom między jeziorami, następnie wzdłuż Wierzycy po drodze zahaczając o Zamek Kiszewski. Tu kawałeczek asfaltu: Boże Pole Szlacheckie, Góra. Poloną drogą na Koźmin, tutaj asfalt tylko przecięliśmy, na Jaroszewy, Czarnocin i do Skarszew,gdzie udaliśmy się na popas niemal królewski, w końcu na zamku. W sąsiedniej sali horda kibiców oglądała akurat mecz Polska-Finlandia (0-0,czym się tu podniecać?). Zapiekanka, herbata, spaghetti i barszczyk, ech...
Od Skarszew to już asfaltem, bez zbędnego kombinowania, bo powoli robiło się ciemno. Przez 27 km prawie cały czas z góry, nasze komputerki musiały tym razem troszkę szybciej popracować :)
W Tczewie było już całkiem ciemno, więc nie robiło mi już różnicy, czy na Gdańsk ruszę od razu, czy po małej przerwie. Postanowiliśmy ugotować dwie kolby kukurydzy, które zerwaliśmy gdzieś po drodze. Ale jak to się robi? Internet...i już wszystko wiadomo, do wrzącej wody i gotować przez 7-10 minut. Nasze kolby gotowały sie o godzinę dłużej, a i tak nie były ta miękkie, jak to oczekiwaliśmy... ale zjeść się dało :)
Do domu wróciłem przez Krzywe Koło. Dosłownie zero samochodów, więc spokojnie mogłem się zataczać, bo mimo prędkości w okolicach 30 km/h, zasypiałem na siedząco. W Grabinach Z. na przystanku autobusowym przespałem się z 15 minut i już w miarę prosto dojechałem do domu, ot co :).