Po raz kolejny chciałbym szczerze podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do wygrania i zrealizowania mojego projektu Dookoła Europy z Idee Kaffee, głosującym na mnie, wspierającym mnie, wytrzymującym moje zmiany koncepcji, pomagającym w przygotowaniach i w trakcie wyjazdu, wszystkim, którzy mnie gościli na trasie lub po prostu się uśmiechali, firmie Idee Kaffee za zorganizowanie tak ciekawego konkursu, studiu zdrowia i urody Marrakesh za profesjonalną depilację i innym, o których zdarzyło mi się pominąć...
Właśnie dobiegła końca druga edycja Idee Kaffee Challenge. Decyzją internautów, jak i jury wygrał Bartosz Mazerski, który postanowił pobiec w maratonie na Antaktydzie. Gratulacje! :)
Planowany start: marzec 2014... szczegóły na stronie konkursu
Poniedziałek, 27 sierpnia 2007, temperatura: dystans: 37.59 (3.00) km, czas jazdy: 02:46
Okolice Schönebecku... z kuzynem wybralismy sie w poszukiwaniu lasow i off-road'u...innymi slowy mission impossible - straszne. Nawet polne drogi wylozone sa plytami nadajacymi sie do jazdy rowerem szosowym. Kuzyn jechal sobie droga/asfalem, a ja polem wzdluz ktorego biegla droga. BTW. bardzo fajnie zjedzalo sie po schodach :)
(w sobote mam nadzieje pojezdzic wreszcie swoim rowerkiem)
Schönebeck i okolice :P Kawalek wzdluz rzeki Elbe. Nie mam czasu pisac, ale wrzucam kilka fotek :) Echh... brakuje mi kilometrow :( ... ale i tak jest fajnie :) Moze jak wroce, to nadrobie :P
(brak dokladnych, bo bateria w liczniku wysiadla przed wyjazdem)
Oto zagadka, jak udało mi sie 3 razy pojechać do Tczewa przejeżdżając tak niewielki dystans? Wygrywa odpowiedź najbardziej absurdalna (nie niedorzeczna) lub zgodna z prawdą... czyli teoretycznie jedno i to samo :) Połowę dystansu jechałem sobie w takim lub mniejszym/większym deszczu. Tym razem nie miałem z sobą aparatu :|
Przetransportowałem koleżance rower do Tczewa... pod sobą :) Nie ma co, jazda takim rowerem po asfalcie to zbrodnia, aczkolwiek dzięki niezbyt wysokiemu protektorowi na oponach, jechało sie dobrze mimo bardzo szerokim oponkom :) W terenie aż sie rwał do jazdy, ale cóż począć, gdy na Żuławach tak płasko, a i teren mocno naciągany :P
Blase posiada podobna maszynkę :P Aha, dziś moi rodzice obchodzili 35 lecie wytrzymywanie razem pod jednym dachem (szacun)... jest to także powód dla którego ostatnio mało jeździłem, a w najbliższym czasie mam wyjechać do Niemiec, więc... no zobaczymy...
Na początek Spacerowa do góry ze średnią 27.. nie dałoby się tak, gdyby nie sznurek samochodów i myślenie: jeszcze jednego... i jeszcze jednego przeskoczę :P
Na Osowej czekał Wojtek i jeszcze jedna osoba, ale chyba zrezygnowała. We dwoje ruszyliśmy ostro, mało kiedy schodziliśmy poniżej 35 km/h. Mocno wyprzedzaliśmy czas, więc w Żukowie pozwoliliśmy sobie na przekąskę. Znowu szosą uderzyliśmy na Babi Dół i znowu sporo przed czasem. O 19:15 pojawił się Paff (Paweł) i ruszyliśmy w stronę Jastrzębiej Góry w Ostrzycach. Tam tez sesja fotograficzna.
Po zachodzie słońca zjechaliśmy do Ostrzyc (do sklepu), skąd ruszyliśmy dalej dopiero gdy się ściemniło... wbiliśmy się na szlak czerwony... to dopiero masakra i kupa śmiechu :)
Następnie kawałeczek asfalcikiem do PKP w Wieżycy, gdzie wbiliśmy się na czarny szlak... i znowu było wesoło :)
Ze szczytu, po zjeździe do szosy.... pociągnęliśmy do Borcza... rzadko kiedy schodząc poniżej 35 :)
Z Borcza lasem w kierunku Przyjaźni, w której Paweł skręca na Kolbudy, a ja z Wojtkiem przez Lniska i Czaple dojeżdżamy do Bysewa, Gdzie Wojtek odbija w stronę Gdyni, a ja dalej przed siebie... na Matarnię, Doliną Radości pod ZOO i zjazd Spacerową do Oliwy... no i już praktycznie jak w domu :)
Śmiechu warte, ale jednak zdecydowałem się na przejażdżkę po ścieżkach rowerowych wzdłuż morza, do Gdyni i z powrotem.
Nocą przynajmniej nie ma takiego ruchu jak w dzień. Średnia jak na taki dystans i tak płaski teren.. żenująco niska, ale chodziło tylko o to, aby nie było dnia bez kręcenia. Tempo bardziej niż spoczynkowe, ale przynajmniej przydały się biegi, których na co dzień zbyt często nie używam chyba że pod górę, ale i to nie zawsze :P
Wcześniej miałem pojechać gdzieś dalej ale miałem cały dzień zajęty, w tym czas na sen od 0:00 do 1:30, następnie od 4:00 do 6:50 i jeszcze od 8:25 do 9:10 oraz od 12:20 do 14:50... a wieczorem naprawianie i regulowanie roweru mamy i jej znajomej :)
Z Sulęczyna wyjechałem o 7... przez Węsiory, Stężycę, Gołubie, Szymbark (8:00), Wieżycę, Egiertowo, Jodłowno, Kolbudy (9:01), Lublewo, Bielkówko, Straszyn, Pruszcz Gdański (9:35), Leszkowy, Mikoszewo, Krynica Morska (12:30)... tu doganiam TIR (Trójmiejska Inicjatywa Rowerowa)... Piaski.
TIR udaje sie na plażę, na co ja nie mam czasu, więc jedynie połykam 2 banany i wracam. Po drodze zatrzymuję w się lesie na 10 minut na mirabelki, a później jeszcze ze 20 minut na jeżyny... no i ruszam do Krynicy M... tam jakimś cudem dosłyszałem krzyk Marka (Phantoma) i daje po klamkach. Ledwo ruszyłem i dostrzegłem Janusza (Stefana), po czym ruszam w stronę Mikoszewa,, by spokojnie w ciągu godziny dojechać, już bez postojów, chociaż kusiła mnie wędzona rybka w Kątach Rybackich. Z promu do domu też sie w zasadzie nie zatrzymywałem (chyba że na światłach, ale to już w Gdańsku), a w międzyczasie odkrywam "energetyzujące" jabłka dziko rosnące tuż za Sobieszewem. :)
Z rana to ja wstałem (przed 7), bo reszta wstała po 9 W tym czasie trochę się porozciągałem i poczytałem.
Gdy wreszcie wszyscy wstali, okazało się, że Mietek nie jest zdolny do jazdy, zwłaszcza w terenie. Bolące ścięgna (z Gdańska przyjechał bez zatrzymywania się, 90 km) nie pozwoliły mu się wyspać. Wyszło więc na to, że w trasę pojechałem tylko ja i Andrzej.
Szlakiem rowerowym (tylko na mapie), udaliśmy się przez Kłodno na Ostrów Mausz.
Na miejscu były też konie (Andrzej nawiązał rozmowę z kozą).
Po drodze Andrzej ma problemy ze swoim dumperem.
Na prawo, szybki nieco techniczny zjazd i pierwszą w prawo drogą kierujemy się przed siebie drogą między jeziorem Małym i Mausz. Droga, dróżka staje się coraz węższa, aż wreszcie stop... przed nami woda o szerokości 3-5 metrów, niby nic, ale głębokość prawie metr, więc trzeba było podwinąć nogawki no i ostrożnie iść, aby nie zamoczyć spodenek. Jak przystało na mięczaków, zdjęliśmy nawet skarpetki i buty ;) ... w końcu miało być typowo wakacyjnie, a nie harpaganowo.
Sesja fotograficzna na łące ;)
Jadąc wzdłuż jeziora, na północ (płytami), przecięliśmy szosę i wjechaliśmy na szlak rowerowy "Dolina Słupi". Ciekawie oznakowany... a zresztą chyba lepiej pokazać to na zdjęciach. Nie mniej szlak krótki, jakieś 5 km.
Szlak prowadzi do Parchowa. Z Parchowa udajemy się szlakiem niebieskim w kierunku Jamna. Szlak bardzo malowniczy, przynajmniej o tej porze roku, jednak ze względu brak drzew (podmokłe łąki) na których można by namalować znaki wskazujące przebieg szlaku, troszkę tak jakby... pobłądziliśmy ;)
Ostatecznie zawróciliśmy się nieco i wspomagając się zmysłem orientacji oraz kompasem trafiliśmy na szlak... i dalej już z tym nie było problemów. W drodze do Jamna nie dostrzegłem (w trawie) pół metrowego kamienia i nieco straciłem panowanie nad rowerem... ba, myślałem, że mój sztywny widelec go wybierze ;)
Kawałek dalej natrafiliśmy rower samotnie leżący, na środku pola... a cóż to? Po chwili okazało sie, że to pojazd rolniczy dziewczyny pracującej topless tuz przy szlaku... bardzo fajny szlak...
Między Jamnem, a Żukówkiem dostrzegam brak jednej śruby w wahaczu Andrzeja. To poważna sprawa, zwłaszcza w terenie. Spokojnie dojeżdżamy do najbliższego gospodarstwa w poszukiwaniu śruby nadającej sie na zamiennik. Coś się znalazło, jednak było to nieco za długie... ale jak na prowizorkę powinno wystarczyć, więc scoot szosą wrócił do Sulęczyna, a ja pojechałem dalej.
Szlakiem niebieskim w okolice jeziora Obrowo (szlak biegł minimalnie inaczej, niż na mapie). Następnie w okolicach Łupawska natrafiam na szlak zielony, którego nie miałem na mapie. Wzdłuż jeziora, w tym mała przepychanka z czepialskim ratownikiem.
W Jasieniu wróciłem na niebieski szlak, ale tylko do Kłosów. Po drodze, przy sporej (prawie 40 km/h) prędkości, jadąc przez las dostrzegłem (wyłapałem) taką oto ciekawostkę... i jestem z tego dumny, ot co :P
Dalej troszkę pokręciłem... i w rezultacie wylądowałem w Rokitach. Zaraz za jeziorem skręt w lewo. Wcześniej ekspedientka w sklepie mnie podrywała, ale się nie dałem :P Za rokitami piaski, raz ich więcej, a raz mniej. Gdzieś źle skręciłem i objechałem kawał trasy dla małego odcinka, ale ostatecznie porównując obiekty i ukształtowanie terenu znalazłem drogę do Starej Huty, gdzie udało się zrobić kilka niestety ostatnich już zdjęć (koniec akumulatorów, a w sklepach nie mieli baterii alkalicznych).
Z Gowidlina drogą na Sulęczyno. Za Borkiem (Kamiennym) w lewo na szutrówkę przez Bielawki i Żakowo. Doga kończy się niedaleko wjazdu do lasu, do domu, w którym czekał już Mietek i reszta, ja jednak zjechałem jeszcze do Sulęczyna po chleb i dżem na rano...
Oczywiście wieczorem znowu było grillowanie. Kiełbaski i inne smakołyki. Na motorze przyjechał kolega Andrzeja z dodatkową partia kiełbasek, węglem i ogórkami... nawet na jednego sienie załapałem :P